Barry Windsor-Smith to artysta znany w Polsce przede wszystkim ze znakomitego autorskiego podejścia do tematyki komiksu superbohaterskiego oraz długiego i efektownego stażu w serii komiksowej o przygodach Conana Barbarzyńcy. Dlatego tytuł Potwory (wyd. Mucha Comics), monstrum narysowane na okładce, a także coś, co moglibyśmy uznać za motywy przewodnie twórczości amerykańskiego artysty – czyli eksperymenty na ludziach i człowiek w probówce – to tropy, które mogłyby zwiastować kolejną produkcję ze stajni komiksu tworzonego od linijki i pod publikę. Tymczasem nic bardziej mylnego.
Można powiedzieć, że Potwory rozpoczynają się sceną z roku 1964, w której to młody Bobby Bailey wchodzi do biura werbunkowego amerykańskiej armii, trafiając na sierżanta McFarlanda, który nakazuje mu usiąść i obiecuje pomoc w wypełnieniu wszelkich formalności. Problem w tym, że Bobby, choć jest zdesperowany by służyć swojemu krajowi, nie potrafi sprecyzować żadnych informacji na swój temat. Nie ma numeru ubezpieczenia, niby gdzieś pracował, ale nie wiadomo gdzie… po prostu chce wstąpić do wojska, ponieważ w wojsku służył też jego ojciec. Sierżant McFarland, zapewne kierując się dobrem młodego człowieka, postanawia zgłosić go do wojskowego projektu, dla którego idealnymi kandydatami są właśnie tacy bezdomni młodzi mężczyźni, bez rodziny i bez żadnych danych identyfikacyjnych. Lecz kiedy już go zgłasza, sierżant McFarland zaczyna być dręczony przez koszmary. Nie może pozbyć się myśli, że wprowadził Bobby’ego w paszczę lwa, ponieważ wojskowy projekt, o którym była mowa, to eksperymentalny i okryty złą sławą Prometeusz. Sierżant postanawia naprawić swój błąd i pomóc młodzieńcowi wyrwać się ze szponów zła. Tak rozpoczyna się wielka udręka wielu głównych bohaterów tej historii.
Powstające przez 35 lat dzieło Windsor-Smitha to bezlitośnie bolesny i poruszający utwór, traktujący zarówno o sytuacjach przemocowych w domu, jak i o nazistowskich eksperymentach genetycznych. Jest to też stworzone z wielką wrażliwością dzieło opowiadające o tym, jak mylnie postrzegamy czasem potwory. Jak nie dostrzegamy tych, którzy są tuż obok nas i jak łatwo osądzamy tych, których fizyczność odbiega od normy. Barry Windsor-Smith skleił te ponad 350 plansz w sposób absolutnie genialny – wątki poszczególnych postaci poprowadzone są wzorcowo, a napięcie wzrasta z każdą planszą, co sprawia, że nie jest to komiks do czytania z przerwami. Taka objętość to wyzwanie dla czytelnika, ale chciałbym powiedzieć, że po raz pierwszy od dawna po prostu zacząłem czytać i wsiąkłem na tyle, że nie potrafiłem przestać. Nie licząc kilku przerw na zaparzenie herbaty czy obsłużenie codziennych sprawunków, przeczytałem ten album od deski do deski za jednym podejściem. Windsor-Smith kupił mnie już pierwszą sceną. A zaciekawił drugą. Trzecią tylko to zaciekawienie podkręcił. I tak dalej. A to znaczy, że posiada ten niezwykle ważny dar – dar opowiadania.
Potwory to album niezwykle mocny, narysowany w sposób perfekcyjny. Mamy tu esencję stylu tego mistrza komiksu – jego charakterystyczne twarze, maniakalnie duże ilości odpowiednio wstawionych kresek, znakomite kadrowanie oraz wyczucie tego, co trzeba i należy pokazać na danym kadrze. Co prawda pod koniec rysunki się nieco sypią, a fabuła niepotrzebnie odbija w mocno metafizyczne rejony, ale przypominam, że Potwory powstawały 35 lat. To szmat czasu, zahaczający o kilka faz twórczości artysty, charakteryzujących się swoimi wyznacznikami. A jeśli już wchodzi się na drogę danego artysty, warto na niej pozostać, aby zobaczyć, jak się rozwinie. Ta rozwinęła się wyśmienicie, a Potwory to komiks niezwykle wciągający, angażujący i – na koniec – nie pozostawiający obojętnym. To lektura niezwykle trudna, ale poprowadzona tak jak trzeba. Uważajcie na Potwory.