O kilkadziesiąt procent więcej trzeba zapłacić za naładowanie auta elektrycznego – skarżą się kierowcy. Ze względu na wysokie ceny energii Lublin rezygnuje z trolejbusów. Te potrzebują zdecydowanie więcej prądu niż zeroemisyjne autobusy.
– To decyzja tymczasowa, wciąż mamy nadzieję na pomoc od rządu – mówi rzecznik prasowy Zarządu Transportu Miejskiego w Lublinie, Monika Fisz. – Pasażerowie mogą zauważyć, że na niektórych liniach trolejbusowych w zastępstwie pojawiają się autobusy. Jest to związane stricte z kwestią finansową. W tym momencie ekologia niestety przegrywa z finansami. Są to autobusy spalinowe, napędzane dieslem. Biorąc pod uwagę, że te autobusy zastępują trolejbusy na ok. 15 rozkładach w dzień powszedni, dziennie jest to oszczędność ok. 7 tys. zł. A co za tym idzie, jeżeli bierzemy pod uwagę 20 dni roboczych w miesiącu, wówczas mamy do czynienia z kwotą oszczędności przekraczającą 140 tys. miesięcznie.
CZYTAJ: Kryzys na rynku nieruchomości. Deweloperzy wstrzymują się z inwestycjami
– Trolejbus wykorzystuje energię i do ogrzewania, i do jazdy – tłumaczy dr inż. Dariusz Zieliński, kierownik Laboratorium Przetwarzania i Magazynowania Energii na Politechnice Lubelskiej. – Autobus elektryczny ładuje się z ładowarki, a potem jedzie na baterii. On energię do jazdy wykorzystuje z baterii, natomiast ogrzewanie jest często spalinowe z wykorzystaniem paliwa diesla. Problem jest dosyć szeroki, ponieważ rozkłada się na inne sektory i inne działki. Weźmy na przykład średni pojazd elektryczny. Nagle okazuje się, że cena energii za załadowanie tego pojazdu niebezpiecznie zbliża się do normalnej ceny jazdy na dieslu.
– Kogo najszybciej dotkną zwyżki cen energii? Z jednej strony właśnie osoby prywatne, które mogą wstrzymać się z zakupem samochodu elektrycznego, a z drugiej także firmy – wskazuje Dariusz Balcerzyk z Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. – Firmy, które korzystają z floty samochodów elektrycznych, są także obciążone większymi rachunkami za energię. Tutaj będą pewnie szukać oszczędności. Najłatwiej znaleźć taką oszczędność, redukując własną flotę samochodów. Dane nie pokazują jeszcze tendencji zmniejszającej się, ale jeśli sytuacja dalej będzie rozwijać się tak, że ceny energii będą rosły, to zapewne znajdzie to swoje odbicie także w tendencjach zakupowych samochodów elektrycznych.
– Jeżeli chodzi o stacje szybkiego ładowania, to niestety cena na takiej stacji musi być mocno skorelowana z ceną energii, jaka jest na rynku – zaznacza dr inż. Dariusz Zieliński. – Te ceny będą szły w górę i będą wysokie, ponieważ koszty stałe obsługi stacji (np. system informatyczny, opłatowy) rosną w górę. Dodatkowo dochodzi do tego wyższa cena energii.
– W zależności od tego, jak będą klarowały się podwyżki cen energii w przyszłym roku, spodziewamy się podwyżek również jeżeli chodzi o kwestię ładowania samochodów elektrycznych. Naliczamy koszt wedle 1 kilowatogodziny – informuje Paulina Pukaluk, zastępca dyrektora generalnego w Hotelu ibis Styles Lublin Stare Miasto.
– Zużywamy około 40 kilowatów dziennie. Ładując elektryka w domu, to ok. 30 zł kosztów. Przez 30 dni to 900 zł. Maksymalnie 1000 zł, gdy jeździmy elektrykiem, a nie mamy fotowoltaiki w domu. Przeliczając to na cenę ropy, te pieniądze wystarczą nam zaledwie na 2 tygodnie, góra 3, więc i tak jest taniej – mówi jeden z mieszkańców.
– Na pewno nie będzie końca, to początek aut elektrycznych. To dla mnie przyszłość. Tak uważam – dodaje kolejny mieszkaniec.
Polacy od stycznia roku kupili ponad 14 000 samochodów elektrycznych i hybryd typu plug-in, czyli tych doładowywanych z gniazdek. W porównaniu do tego samego okresu ubiegłego roku to wzrost o ponad 40%.
FiKar / opr. WM
Fot. pixabay.com