Po ciepłe posiłki w organizacjach pomocowych przychodzi coraz więcej osób. Niemal wszystkie jadłodzielnie w województwie lubelskim świecą pustkami. Liczba potrzebujących zwiększa się wraz z rosnącą inflacją, ale ofiarodawców jest coraz mniej.
– Takie publiczne lodówki to dla wielu jedyna pomoc – mówi mieszkanka Lublina, która pod jadłodzielnią czekała ponad 4 godziny. – Pan obejrzy wszystko. Od góry do dołu pusto. Od rana jesteśmy i nic nie ma. Czasami ktoś prywatnie jakiś słoiczek śledzi przyniósł, kawałek ciasteczka, czy wędlinki albo kanapki. Ale to bardzo rzadko. Miało być dzisiaj pieczywo. Taka pani przywozi w środy i piątki. Nie przywiozła. Tu są ludzie, którzy mają rodziny. Biedni są.
– Z naszej perspektywy to super, że nie ma nic – tłumaczy Michał Wolny z Jadłodzielni Lublin. – To znaczy, że wszystkie rzeczy, które zostały wyłożone na regał w jadłodzielni, trafiły do osób, które stwierdziły, że uratują to jedzenie przed zmarnowaniem. Pamiętajmy o tym, że jadłodzielnia w Lublinie ma na celu przede wszystkim dzielenie się nadwyżkami żywności.
– Przybyło nam samotnych matek z dziećmi – zauważa Beata Chołaj-Sułek, która obsługuje jadłodzielnię przy ul. Piaskowej pod halą targową w Puławach. – Są to często panie, które same wychowują dzieci. Ich praca ani zasiłki socjalne po prostu nie wystarczają na to, żeby godnie żyć. Stereotyp mówi o ty, że ma to być osoba uboga. Byłam świadkiem, jak panie były bardzo oburzone, bo zostawiałam kanapki, a przechodzący pan w garniturze taką kanapką się poczęstował i wzbudził ogólne niezadowolenie.
– Zwiększający się popyt wynika z bardzo mocno drożejących artykułów spożywczych – wyjaśnia Michał Wolny. – Ludzie próbują fastrygować swój budżet niezależnie od tego, jaki on jest, czy jest skromny czy większy, tym co w jadłodzielni można znaleźć za darmo.
– Wydaje mi się, że też, natomiast nie ma jakiejś dużej grupy osób, szczególnie prywatnych przedsiębiorców, którzy chcieliby się tymi nadwyżkami sprzedażowymi dzielić – uważa Beata Chołaj-Sułek. – Społeczeństwo nam ubożeje.
– Magazyny trochę mamy zapełnione, bo mieliśmy we wrześniu zbiórkę żywności w sklepach „Społem” – mówi Monika Zielińska, prezes zarządu Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie. – Zebraliśmy tonę żywności długoterminowej. W poprzednich latach zbieraliśmy 2 – 2,5 tony. Widać jak nasze społeczeństwo ubożeje i po prostu ludzie nie mają pieniędzy. Mamy nawet spadek wpłat darowizn finansowych. To jest 40 procent mniej. To jest dla nas bardzo dużo. Mamy więcej osób, które korzystają. Obstawiamy, że w okresie zimowym to będzie 350 osób codziennie. Przyszłość jest mało optymistyczna.
Rocznie w Kuchni Brata Alberta wydawanych jest 67 tysięcy posiłków, 150 dzieci otrzymuje do Bractwa paczki mikołajkowe, a 1700 paczek społecznych przekazywanych jest potrzebującym.
Fikar / opr. PrzeG
Fot. FiKar