Mając jeszcze świeżo w pamięci znakomity album zatytułowany Dni piasku, wiązałem bardzo duże nadzieje z Powrotem pszczołojada (wyd. Lost in Time) – debiutancką powieścią graficzną holenderskiej artystki Aimée de Jongh. Jednocześnie, uprzedzając ewentualny zawód, brałem poprawkę na fakt, że to przecież dopiero pierwsze kroki tej twórczyni na arenie komiksowej. Nieważne, że pierwsze kroki przetłumaczone na kilka języków, ozłocone paroma nagrodami i zekranizowane. Każdy debiut ma prawo mieć jakieś potknięcia. No i z takim nastawieniem przeczytałem Powrót pszczołojada od deski do deski, wchłonąłem tę czarno-białą 160-stronicową historię, odłożyłem na półkę i mogę powiedzieć tylko jedno: takiego debiutu życzę każdemu twórcy. Te pierwsze kroki to były susy!
Album przedstawia historię przekazanego z pokolenia na pokolenie biznesu, który staje poza granicą opłacalności i którego właściciel, pod wpływem pewnego bardzo przypadkowego, acz mocno traumatycznego przeżycia, zaczyna grzebać w swojej przeszłości. A kiedy ktoś zaczyna w tej przeszłości grzebać, to czasem po to, by choćby spróbować zadbać o przyszłość. Tak też jest w tym przypadku. Aimée de Jongh ubiera prostą obyczajową historię w lekko metafizyczne szaty, sięga do ornitologicznych metafor, a całość spina pięknie poetycką, czerpiącą z literatury przenośnią. No i ta kreska… W Dniach piasku rzucały się w oczy wyśmienite komiksowe konotacje: rysunki czerpały swą elegancję i prostotę od Taniguchiego i Eisnera, zdecydowanych mistrzów komiksu światowego, a jednocześnie były wsparte odpowiednią gamą świetnie nałożonych kolorów. Tu tych kolorów zabrakło, ponieważ artystka od samego początku widziała ten komiks w czerni i bieli. To słuszny zabieg, ponieważ kolor mógłby przykryć esencję tej ludzkiej, prostej, ale też potężnej historii. Ta czerń i biel, ta pięknie prowadzona linia, znakomite leśne plenery na rozkładówkach, ten idealny balans między czernią a bielą – to wszystko wygląda tak, jakby Frederik Peeters zbratał się z najlepszymi mangakami i stworzyli narracyjny niemalże ideał. Soundtrackiem jest tu może (troszkę) najsłynniejszy numer kapeli Foster the People, jest tu też element Zabaw z bronią, ale i – przede wszystkim – tony literatury, nie tylko na półkach w tle, ale też obecnej w rdzeniu Powrotu pszczołojada.
Ta świetnie zrealizowana opowieść z duszą i sercem ma jednak u mnie jedno „ale” – związane jest ono z krótkim materiałem dodatkowym zamieszczonym na końcu albumu. Aimée de Jongh wspomina w nim o swoich pierwszych próbach rysunkowych do tego albumu, zaznaczając że były one czynione tuszem i pędzlem. Ostatecznie zrezygnowała z tych narzędzi i postanowiła zrealizować całość cyfrowo. I teraz tak: uważam, że ostateczny, cyfrowy efekt jest znakomity, ALE kiedy spoglądam na te plansze próbne, na to mięcho rysowane analogowo, to jeszcze więcej widzę w tym Peetersa, w dodatku zmiksowanego z Paulem Popem, wcześniej wymienionymi i wieloma innymi artystami, którzy jakimkolwiek ołówkiem, pisakiem i brushpenem potrafili kreślić wielkie emocje na przepięknych kadrach znakomicie skomponowanych plansz wielu powieści graficznych. Aimée de Jongh kupiła mnie swoją odsłoną cyfrową i analogową, czarno-białą i kolorową. Widać w jej komiksach mistrzów, ale przede wszystkim widać ją samą. Na skrzydełkach tej książki, tuż pod zdjęciem autorki, w jej krótkiej biograficznej notce napisane jest: „jedna z najważniejszych postaci świata holenderskiego komiksu”. Aktualizuję: mojego też. Oficjalnie więc wkraczam na ścieżkę tej artystki i planuję pozostać na niej aż do końca.
Fot. GM