Metalowa legenda w Radiu Lublin. Relacja z koncertu Paradise Lost [ZDJĘCIA]

02 kinga hendzel 2022 11 14 110955

Koncert wyprzedany w mgnieniu oka. Ogromne zainteresowanie. Masa fanów do ostatniego dnia dopytujących się o możliwość zdobycia biletów. Pierwszy w historii koncert legendarnej, brytyjskiej formacji metalowej, Paradise Lost w Lublinie był zdecydowanie wydarzeniem bardzo dużej rangi. Tym większy zaszczyt, że muzycy zagrali właśnie u nas, w Studiu im. Budki Suflera w Polskim Radiu Lublin.

Dla wielu koncert rozpoczął się na wiele godzin wcześniej, chociażby wtedy kiedy olbrzymi autobus typu Nightliner wjechał na parking naszej rozgłośni. Niektórzy fani wyczekiwali przyjazdu zespołu od godzin porannych, patrolując tereny wokół radia. Tym najbardziej cierpliwym udało się dostać upragnione autografy czy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia. Warto wspomnieć że z racji tego że był to ostatni koncert na trasie, wśród samych muzyków ale też i ekipy technicznej, dało się wyczuć pewien rodzaj ekscytacji i “luzu”.

ZOBACZ ZDJĘCIA: Paradise Lost w Radiu Lublin

Wielkie, rockowe święto, punktualnie o godz. 19.30 rozpoczął francuski support w postaci doom metalowego Hangman’s Chair. Panowie z odpowiednią sobie mocą zaprezentowali energiczny, miejscami pompatyczny set, na który składały się przede wszystkim piosenki z ostatniego ich albumu, ciepło przyjętego przez fanów i krytyków “A Loner”. Paryżanie zagrali solidnie, opierając swoje brzmienie na ciężkich riffach i mozolnej pracy, wysuniętej nieco do przodu, sekcji rytmicznej. Lubelska publiczność nagrodziła ich gromkimi brawami, choć na sali zdecydowanie dało się wyczuć już nastrój wyczekiwania.

W okolicy 20:45 w Studiu im. Budki Suflera zaczęła dziać się magia. Na scenę wkroczyli basista Steve Edmondson, gitarzyści Aaron Aedy i Greg Mackintosh oraz wokalista Nick Holmes, wspomagani przez sesyjnego perkusistę Guido Montanariniego. Zaczęli od “Enchantment”, klimatycznego, wolnego numeru, w którym Holmes urzekał “ciemną”, melodyjną barwą swojego wokalu. Następne w kolejce “Forsaken” czy nieco mocniejszy, z potężnymi growlami “Blood and Chaos” wprawiały zgromadzoną publiczność w ekstazę. Każdy kolejny numer napędzał ten koncert coraz bardziej, a fani zgromadzeni w radiowym studio coraz bardziej zasłuchiwali się w magicznych dźwiękach brytyjczyków. Niesamowicie było podziwiać pełną finezji i metalowego ognia grę Mackintosha, który w cudowny sposób potrafił wypośrodkować rockowy ciężar i śpiewną melodyjność. Nie ustępował mu w żaden sposób ustawiony na przeciwnym boku sceny Aedy, który z kolei specjalizował się w tych potężniejszych zagrywkach i riffach. Edmondson natomiast, z mistrzowską precyzją dyktował tempo i “dociążał” każdą z kompozycji.

Nick Holmes grał swój własny spektakl, pozostając w swoim zamkniętym, intymnym świecie, dzielił się z publicznością najmniejszym nawet skrawkiem emocji. Ze sceny nie mówił dużo, unikał zagrzewania publiczności czy płomiennych opowieści o utworach, które za chwilę miał wykonać. Tu liczyły się przede wszystkim uczucia i emocje, których przekaz musiał pozostać czysty i nieskazitelny. I tak właśnie było do samego końca koncertu. Metalowa legenda uraczyła nas klasykami w postaci “As I Die” “No Hope In Sight” czy przebojowego “Say Just Words”, który rozgrzał wszystkich niemalże do czerwoności. Intensywny koncert panowie z Paradise Lost zakończyli potężnym “Ghosts”, a wypełnione szczelnie tego dnia Studio im. Budki Suflera huknęło rykiem setek rozentuzjazmowanych gardeł. Gardeł, których właściciele byli świadkami niesamowitej historii, którą wraz z muzykami obydwu występujących tego wieczora grup, wspólnie napisali.

Koncert Paradise Lost w Radiu Lublin pokazał, jak bardzo lubelszczyzna jest spragniona tego typu koncertów, jak bardzo tego rodzaju propozycji kulturalnej brakuje na mapie naszego województwa. Dotychczas trasy średnich, dużych i wielkich zespołów ze światowej czołówki skutecznie omijały nasz region. Czy koncert Paradise Lost był tym wydarzeniem, który zmieni ten stan rzeczy? Na to pytanie nie znam jeszcze odpowiedzi, lecz uparcie wierzę, że tak właśnie będzie.

Marcin Puszka

Fot. Kinga Hendzel

Exit mobile version