Tradycja wigilijna pozostaje niemal niezmienna. Natomiast zwyczaje towarzyszące Wigilii bywają odtwarzane już tylko w skansenach i izbach pamięci. W Regionalnej Izbie Pamięci w Wysokiem zebrały się członkinie miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich, by wspomnieć niektóre z nich.
O tradycji wigilijnej opowiadają: Wanda Szpuga, Teresa Kwoka, Stanisława Kusz, Henryka Sobczuk, Jolanta Kiecana, Maria Szypuła, Grażyna Kwoka i Barbara Muszyńska:
– W Wigilię było tak, że pierwszego trzeba było zobaczyć mężczyznę. Przynosił szczęście na następny rok. Zastawiając stół, musiał być zawsze dodatkowy talerz. To była oznaka, że wyglądało się jeszcze niespodziewanego gościa. A stół obowiązkowo był przykryty białym obrusem, pod nim leżało siano, symbolizujące stajenkę, w której narodził się Pan Jezus. Oprócz tego był opłatek i chleb. Były to dania główne. Była też świeca, symbolizująca światłość Chrystusa. Siano było też pod choinką – mówią panie.
CZYTAJ: Pomoc i poczucie wspólnoty. Wigilia Dobroci w Bractwie Miłosierdzia im. św. Brata Alberta
– W dawnych czasach nie mawialiśmy „kolacja wigilijna”, tylko „pośnik”. Ta nazwa pochodziła od tego, że potrawy były postne. Pochodziły z sadu, lasu, z wód i oczywiście z pola. Potrawy szykowano na podstawie plonów, które się zebrało przez całe lato. Człowiek nad tym myślał i pracował, że to musiało być do Wigilii wszystko przygotowane.
– W dniu Wigilii jeden z domowników szedł do lasu. Trzeba było przynieść drzewko. Kiedyś były małe choinki, później je stawiano i ubierano zabawkami robionymi własnoręcznie, z papieru, z bibuły, ze słomki. Owijało się pozłotkiem orzechy. To na znak dobrobytu w domu. Dzieci miały w tym czasie dużo radości, bo robiły łańcuszki. Dzisiaj mamy już choinkę z większą ilością różnych pięknych „baniek”, ale u nas jest też tradycja robionych na szydełku bombek, aniołków, gwiazdek, dzwoneczków. Dużo się zmieniło od dawnych czasów, ale staramy się te tradycje zachować.
– Ubierając choinkę bardzo dużo atrakcji miały dzieci, które bardzo się tym cieszyły. Bardzo często zbiły jakąś bombkę, ale to dla nich było bardzo ciekawe i bardzo atrakcyjne.
– Zanim zasiedliśmy do kolacji wigilijnej, gospodarz przynosił ze stodoły dużą płachtę słomy, mniejszą wiązeczkę siana i króla (snopek – red.) ze zboża – albo z czterech podstawowych zbóż: żyto, pszenica, owies, jęczmień, albo z samej pszenicy. W kącie mieszkania stawiało się króla, który miał symbolizować urodzaj zboża w przyszłym roku. Bez króla nie można było zacząć wigilijnego posiłku. Wchodząc do mieszkania gospodarz mówił takie słowa: „Na szczęście, na zdrowie, ze świętą Wiliją. Abyśmy ten rok sprowadzili, do drugiego doczekali”. A domownicy odpowiadali: „Daj nam Boże, pospołu z tobą”.
– Gdy wszystko przygotowane jest do stołu, najstarsza osoba bierze opłatek i częstuje każdego, żeby się z każdym podzielić i złożyć sobie życzenia. Najważniejszym życzeniem jest „szczęścia, zdrowia, pomyślności, byśmy doczekali do przyszłego roku”. Pierwsza gwiazdka na niebie świeci i wtedy wszyscy spożywają posiłek. Dań przygotowywało się 12. Symbolizowały one 12 miesięcy roku lub 12 apostołów. Taka tradycja, która istnieje do dzisiaj, mówi, że każdy powinien spróbować wszystkich potraw wigilijnych. Każda potrawa przynosiła szczęście. Mamy barszcz z uszkami, pierogi z grzybami, kapustę z grochem, rybę, śledzie, gołąbki, kompot z suszu, kutię, kluski z makiem. Słodką potrawą na koniec u niektórych były racuchy lub pączki. Jeśli już się dzieciom znudziło przy stole, to była słoma, którą gospodarz przynosił do izby. Skakaliśmy w tę słomę. To była wielka atrakcja. Kutię rzucało się do sufitu i ile tam ziarenek zostało, to wróżyło urodzaj. Z tego gospodynie nie były zadowolone, bo chaty były bielone przed samymi świętami. I jak „łupnęli” łyżką kutii do sufitu, jak się przylepiła – już była plama na całą zimę.
– Był też taki zwyczaj, że gospodarz brał siekierę do ręki, wychodził do sadu, bo jak jakieś drzewo wcześniej nie owocowało, stukał i straszył to drzewo, żeby na drugi rok rodziło. Podobno to pomagało.
– Panny w wigilijny wieczór wychodziły na dwór i nasłuchiwały, z której strony będzie szczekał pies. Z której usłyszą szczekanie, z tej spodziewały się narzeczonego.
– Kiedyś opłatki były kolorowe i z tym opłatkiem gospodarz szedł do obory i rozdawał krowom. Według tradycji uważało się, że krowy zaczynały rozmawiać. Przed wigilią była modlitwa, a potem bardzo dużo śpiewu: pastorałki, kolędy. Do pasterki śpiewało się w domu, a potem dopiero wybierało się na pasterkę, która była o 24.00. Z pochodniami chodziło się na pasterkę, bo kiedyś kaplice nie były blisko, tylko daleko. Mróz, nie mróz, wszyscy szli.
Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia życzymy wszystkiego najlepszego i do siego roku!
AP/ opr. DySzcz
Fot. archiwum