27 osób, w tym 20 dzieci, ze wschodniej Ukrainy znalazło schronienie przed wojną w Rawie Ruskiej, kilka kilometrów za granicą polsko-ukraińską. W dawnym klasztorze ojców reformatów utworzono rodzinny dom dziecka.
– Dom jest stworzony dla 4 rodzin składających się z rodziców lub opiekunów oraz 10 dzieci – mówi administrator rodzinnego domu w Rawie Ruskiej, Irena Głazunowa. – W tej chwili mamy 2 rodziny, dla nich to na razie najlepsze miejsce do zamieszkania. Lepsze niż ulica. Niektórzy uczą się online, reszta chodzi do szkoły.
– Uciekłam przed wojną tutaj do Rawy. Czujemy się trochę lepiej, dzieci nie mieszkają w miejscu, gdzie ciągle są alarmy bombowe – opowiada Julia z Łysyczańska w obwodzie ługańskim. – W porównaniu ze wschodnią Ukrainą tu jest bezpiecznie. Jesteśmy otoczeni pomocą i opieką. Dzieci nie chodzą głodne, zziębnięte. Czasem wyłączają prąd, ale jakoś dajemy sobie radę. Na początku dzieci nie mogły spać. Wiadomo, przeżyły stres, ale to już za nami.
CZYTAJ: Puławianie pomagają miastu partnerskiemu w Ukrainie. Trwa zbiórka darów
– Z pierwszych dni wojny pamiętam taki moment. Poszłam na spacer nad rzekę, a po ulicy w czołgach jechali rosyjscy żołnierze. Zaczęło się ostrzeliwanie miasta. Wszyscy byli w piwnicach, a ja stałam sparaliżowana nad tą rzeką i nie wiedziałam, co robić – opowiada Karina. – 30 metrów od budynku, w którym mieszkałam, spadła rakieta. A ja stałam w szoku. Bardzo mocno to przeżyłam i ten moment zapamiętam do końca życia. Do dziś mam koszmarne sny.
– Mój mąż został tam na wojnie, a ja z dziećmi jestem tutaj – mówi Tatiana. – Bardzo dziękuję dzieciom, że one to wszystko rozumieją i bardzo mi pomagają.
– Gdy wybuchła wojna z Wasylówki uciekliśmy całą rodziną do Austrii, ale bardzo tęskniliśmy za krajem, za językiem, za naszym narodem. Wróciliśmy do Ukrainy. Znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli nam zamieszkać w Rawie. Otoczyli nas ogromnym wsparciem – opowiada Piotr.
– Tutaj czujemy się bezpiecznie, jednak mamy problem z gotowaniem jedzenia, kiedy wyłączają prąd. W klasztorze nie wolno mieć kuchenki gazowej – dodaje Tatiana.
– Jedynym problemem jest brak miejsca na zewnątrz dla dzieci do zabawy. Co dalej? Zniszczyli nasz dom, zniszczyli wszystko, na co pracowałam tyle lat. Rozglądam się za jakimś domem dla nas, ale to nie jest takie proste. Trzeba mieć dużo pieniędzy lub brać kredyt. Jestem załamana. Na razie nie widzę dla nas przyszłości – mówi Julia.
– Od pół roku jesteśmy w Rawie. Jest spokojnie, ale strach pozostał. Mocno tęsknię za domem. Chcę wrócić, ale nie mamy dokąd. Mieszkamy w klasztorze św. Michała. Został on przebudowany na potrzeby takich rodzin jak my – opowiada Karina.
– Jest mi bardzo smutno, że w moim kraju jest wojna. Tęsknię za swoim miastem. Czekamy z niecierpliwością na pokój. Myślę, że wygramy i wrócimy do siebie. Wtedy znowu dzieci i dorośli będą się uśmiechać. Mam nadzieję, że będzie to w najbliższym czasie – dodaje Piotr.
– Na razie niczego nam nie brakuje, jedynie opału, by ogrzać tak duży budynek. Dzieci na pewno chciałyby wrócić do swoich domów, ale tych domów już nie ma. Przyzwyczajają się do nowych warunków, a my zapewniamy im opiekę – mówi Irena Głazunowa.
Rodzinnym domem dziecka opiekuje się Caritas Archidiecezji Lwowskiej oraz organizacje pomocowe z Polski. W ostatni weekend do 1300 sierot mieszkających w obwodzie lwowskim trafiła pomoc m.in. od Klubu Rotary Zamość Ordynacki.
AP / opr. WM
Fot. AP