Gorączka urbikandyjska (wyd. Scream Comics) to komiks z cyklu Mroczne Miasta. Mimo że cykl powstaje od lat 80., dla polskiego czytelnika jest to dopiero drugie spotkanie z komiksem Francoisa Schuitena i Benoita Peetersa. Ponad dekadę temu wydawnictwo Manzoku opublikowało Mury Samaris. Czekaliśmy długo, ale było warto, bo Gorączka urbikandyjska to dzieło niezwykle intrygujące. Ten architektoniczno-urbanistyczny komiks to marzenie każdego autora programu zagospodarowania przestrzennego miasta, zawierający w sobie patenty, które mogłyby uzdrowić niejedną miejską infrastrukturę. Mogłyby, gdyby nie były wyciągnięte wprost z enigmatycznej wyobraźni Andreasa. Urbatekt w mieście Urbikanda pracuje nad idealnym, symetrycznym rozwiązaniem przestrzennym, które ulepszy funkcjonowanie miasta. Pewnego dnia na jego stole ląduje jednak tajemniczy sześcian – z pozoru bezsensowny i nienadający się do niczego. Z biegiem czasu, ku zdumieniu urbatekta, jego kolegów, zwierzchników, a wreszcie mieszkańców Urbikandii, sześcian rośnie i tworzy gigantyczną sieć wplecioną w miejską tkankę. Stwarza tym samym zarówno problemy, jak i nowe możliwości. Schuiten i Peeters pokazując gorączkę urbikandyjską przechodzą przez kolejne etapy podejścia do nowego: strach, odrzucenie, akceptacja, tęsknota. Tymi emocjami kreślą dość uniwersalny obraz, kompatybilny nie tylko z fikcyjnym miastem. Dreszczyk emocji przemycony do fabuły idealnie współgra z drobiazgowymi rysunkami. Wcześniej wspomniałem o Andreasie i choć ten artysta nie miał związku z omawianym albumem, to sama mistyka sześcianu oraz właśnie szczegółowa kreska podsuwają go jako inspirację. Czarno-białe rysunki Schuitena to pean na cześć architektury. Belgijski rysownik stawia na planszy czy w obrębie kadru mnóstwo kresek, jednak dla każdej znajduje odpowiednie miejsce. Miłośnicy realistycznej kreski podczas lektury Gorączki będą bawili się wyśmienicie. Jest to komiks, który pewnie największe wrażenie robiłby kilkanaście lat temu, lecz nie zmienia to faktu, że praktycznie wcale się nie zestarzał i w oryginalny, niedopowiedziany sposób przedstawił kwestie związane z kondycją ludzkości i przestrzenią wokół nas. Zdecydowanie do postawienia na półce z dziełami mistrzów komiksu.
Również o mieście, ale nie tak odległym, traktuje komiks Złoty Berlin (wyd. Wydawnictwo Marginesy) Arne Jyscha. To adaptacja bestsellerowego kryminału Volkera Kutschera Śliska sprawa, na podstawie którego zdążył już także powstać serial, najdroższy w historii niemieckiego filmu, zatytułowany Babylon Berlin. Zarazem jest to pierwszy – jeśli chodzi o powieść – tom cyklu o sensacyjnych perypetiach komisarza Gereona Ratha. Coś jak James Bond, lub lubelski komisarz Zyga Maciejewski. Intryga zawiązuje się w Berlinie w roku 1929, a dotyczy zagadkowych śmierci, rosyjskiej mafii, wewnętrznych machlojek policji i tajemniczego skarbu. Przeniesiony z Kolonii komisarz Rath, powiązany niezręcznymi koneksjami, zaczyna pracę w miejscowym wydziale obyczajowym. Jednocześnie wikła się w romanse i zawiązuje przyjaźnie. Wszystko to jednak, zgodnie z regułą kryminału, zostanie na kolejnych planszach komiksu, wystawione na próbę i przyprawi bohatera o niejeden ból głowy. Adaptacja to ciężki kawałek chleba, ale na szczęście trafiło na fascynata. Jysch, przygotowując się do realizacji komiksu, zgromadził hurtowe ilości materiałów referencyjnych, które przełożone na plansze komiksowe robią bardzo korzystne wrażenie. Jego czarno-biały, pogrążony w szarościach Berlin, to nie tylko najbardziej charakterystyczne budynki, ale również – a może przede wszystkim – mroczne zaułki, w których toczy się życie. Kreska rysownika jest precyzyjna, dynamiczna i dobrze wpasowuje się w klimat opowiadanej historii. Jednak nie tylko na tym polu osiągnął zamierzony efekt – również w warstwie scenariusza postarał się o świetne nakreślenie charakterów postaci i odpowiednie zaakcentowanie wątków. Krojąc powieść z wielu słów, dorzucił od siebie również nowe, wymyślone przez siebie wątki, które skonsultował z autorem powieści. Warto zresztą podkreślić, że powstawanie komiksu było konsultowane z Kutscherem, w związku z czym efekt końcowy można uznać za idealnie przystający do wykreowanego przez niego świata. Złoty Berlin powinien przyciągnąć do siebie miłośników kryminałów. Jest tu zagadka, detektywistyczna robota, romanse i przyciągający oko główny bohater, który ma wszelkie zadatki do tego, by być motorem napędowym serii. Choć sam proces powstawania Złotego Berlina trwał dość długo, autor komiksu na tyle wsiąkł w kryminalny klimat Berlina lat 20., że z rozpędu postanowił zabrać się za adaptację kolejnej powieści Kutschera. W Niemej śmierci będzie mógł połączyć swoje dwa główne zainteresowania – rysunek i film. Zanim jednak ten komiks powstanie, polecam zapoznać się z debiutem komiksowym komisarza Gereona Ratha.
Fot. JSz