Mark Millar, specjalista od przerabiania znanych motywów na własną modłę połączył siły ze Steve’em McNivenem, swoim kolegą z czasów Wojny domowej i Staruszka Logana, tworząc Nemezis (wyd. Mucha Comics). Zaczyna się źle. Kiepskie dialogi, rozkapryszony milioner przywdziewający maskę superłotra w roli głównej i jego antagonista, twardy glina w stylu Clinta Eastwooda, lecz o twarzy Viggo Mortensena. Ale później jest lepiej. Millar myli tropy, raz tworząc Batmana w krzywym zwierciadle, innym razem stawiając bohaterów pod ścianą niczym Jigsaw z Piły. W wszystko to okraszone naprawdę niezłym, choć matematycznie wyliczonym, finałem. Millar to wciąż synonim sprytnego przetwórcy, a jego komiksy to takie wstydliwe przyjemności. Przyznam, że po kiepskim początku kibicowałem, by scenarzyście w końcu potknęła się noga, ale ostatecznie ponownie mnie kupił. A jego wizerunek ociepliło posłowie, w którym Millar opowiada m.in. o tym, jak to niektóre z jego postaci noszą imiona zwycięzców aukcji charytatywnej dla jednej ze szkół specjalnych. Podobnie jest z Mattem Andersonem i Blake’em Morrowem, zaprzysiężonym przestępcą i hardym gliniarzem, którzy na kartach Nemezis toczą spektakularny pojedynek o życie. I choć zapewne dość szybko o tym komiksie zapomnę, to póki pamiętam, wrzucam go na wyższą półkę z dziełami Millara.
Gideon Falls (wyd. Mucha Comics) to niewątpliwie najbardziej intrygujące dzieło Jeffa Lemire’a publikowane obecnie w Polsce. Na łamach drugiego tomu tej serii tajemnica czarnej stodoły się pogłębia, a losy wysłanego do wiejskiej parafii księdza i mającego schizy na punkcie teorii spiskowych młodzieńca elegancko się zazębiają. Pojawiające się gdzieniegdzie porównania do Twin Peaks są tu jednak nieco na wyrost, choć przyznaję rację, że kiedy Lemire puszcza wodze fantazji i ucieka logice, czuć w powietrzu klimat dzieła Davida Lyncha, a czarna stodoła zbliża się nieznacznie do równie czarnej chaty. W innych momentach, zwłaszcza tych próbujących tłumaczyć cokolwiek, zdarza mu się niebezpiecznie schlebiać grafomanii. Rysunki Sorrentino spodobają się miłośnikom szarpanych grafik bazujących na fotografiach precyzyjnie poustawianych na niejednokrotnie elegancko skomponowanych planszach. Gideon Falls to seria, w której uczucia dominują nad rozumem i chyba najbardziej zaangażowane dzieło Lemire’a.
A skoro mowa o dziełach zaangażowanych: na rynku jednocześnie ukazały się dwa albumy Alana Moore’a i Kevina O’Neilla z niezwykle zaangażowanego literacko cyklu Liga Niezwykłych Dżentelmenów (wyd. Egmont Polska). Pierwszy z nich, zatytułowany Stulecie, to zbiorcze wydanie trzech tomów z cyframi w tytułach, zaś drugi – premierowy materiał zatytułowany Burza. Alan Moore swoim zwyczajem nie szczędzi czytelnikowi cytatów i nawiązań, z których jedne zidentyfikować można od razu, innym z kolei należy poświęcić kilka chwil. Jednocześnie realizuje swój projekt ponad poziomami banału i tandety. Zapewniają mu to nie tylko wspomniane cytaty, a raczej przede wszystkim znakomita kompozycja albumu oraz zachowanie przygodowego charakteru przy tej dość sporej ilości nawiązań. Oto na przykład otwierającym album Stulecie planszom, na których o pomoc Ligi wzywa miasto Londyn, towarzyszy Opera za trzy grosze i Kuba Rozpruwacz, a cała Burza rozegrana jest na zasadzie przemyślanej zabawy, która czytelnikowi wydaje się beztroska, a tak naprawdę jest efektem wiedzy, erudycji i rzetelności autorów. Bo jest w Burzy wszystko: komiks pionowy i poziomy, czarno-biały i kolorowy, trójwymiarowy, szkatułkowy, stylizowany na gazetowy, zawierający gustowne reklamy i szereg nawiązań. Jest tu fotostory jak z Bravo, parakomiks, wycinki z żurnala, stałe rubryki czytelnicze o mistrzach brytyjskiego komiksu, pełne inwencji furtki do wykorzystania cartoonowych grepsów, druzgocące incepcje, szykowne nawiązania do przyszłości i przeszłości… a wszystko to w ramach sensownie poprowadzonej fabuły o kolejnej rychłej i spektakularnej zagładzie świata, której zapobiec mogą jedynie sprzymierzeni bohaterowie literaccy. Albumy Moore’a i O’Neilla to rzeczy do wielorazowej lektury. Za każdym razem, gdy się je czyta, odkrywa się coś nowego.
A na deser niespodziewany powrót Gartha Ennisa do Punishera (wyd. Egmont Polska). Nie jest to jednak powrót do serii Max, a zestaw miniserii publikowanych na przestrzeni lat. Zbiór otwierają słynne Narodziny, w których główny bohater o twarzy młodego Marlona Brando jest niczym pułkownik Kurtz z Czasu Apokalipsy. To właściwie próba odpowiedzi na pytanie co by było gdyby pułkownik powrócił z dżungli do domu. Następnie mamy znakomite historie o Barrakudzie z rysunkami zawsze świetnego Gorana Parlova, elektryzujący występ Richarda Corbena w postapokaliptycznej wersji Punishera oraz Pluton, ponownie z rysunkami Parlova i ponownie powracający do Wietnamu, tym razem po to, by ukazać esencję Punishera. Ach, i jeszcze jedno: na końcu albumu znalazła się zapowiedź kolejnego tomu. Będzie to Punisher w wykonaniu Jasona Aarona i Steve’a Dillona. Już teraz zaznaczam, że dla fanów Franka Castle będzie to rzecz niewyobrażalnie dobra!