Przecieram oczy ze zdumienia po raz kolejny, bo oto na naszym rynku ukazało się coś, co – jak sądziłem – nie ukaże się nigdy lub przynajmniej nie za mojego życia. Chodzi o komiks Doom Patrol (wyd. Egmont Polska), zbierający zeszyty serii pisanej przez Granta Morrisona. Znanych nazwisk jest tu więcej: Brian Bolland na okładce albumu, Simon Bisley na wielu okładkach poszczególnych zeszytów, ale jednak o Granta się tu przeważnie rozchodzi. Bo szkocki scenarzysta do łatwych w obsłudze nie należy. Jest odważny, za nic ma prezentowane przez wydawniczego giganta zasady gry i lubi odlecieć. Jego scenariusze prezentowane na łamach Doom Patrol to małe arcydzieła komiksowej formy, które powstały jeszcze dla DC Comics, ale dość szybko zostały wchłonięte przez imprint Vertigo. Imprint, który prezentował rzeczy niestandardowe, wymykające się schematom i który – tu ciekawostka – wraz z końcem tego roku przestanie istnieć. Trudno się mówi. Najważniejsze, że okołovertigowskie wydawnictwa zostawiły nam takie perły, jak właśnie Doom Patrol. Dlaczego ten komiks jest taki wyjątkowy? Wszak to kolejna rzecz o superbohaterach walczących ze złem na świecie. Ale cóż to za bohaterowie! Mózg rajdowca zamknięty w robocie, dziewczyna o osobowości wielorakiej czy dwie postaci zespolone w jednym ciele. A z czymże walczą? Z obrazem, który zjadł Paryż, z bractwem Dada i z bytami, poukrywanymi w najdalszych czeluściach umysłu. Grant Morrison jest tu w szczytowej formie. Wprowadzając czytelników do imperium bezsensu i absurdu garściami czerpie z kultury, sztuki i popkultury. Mnoży tropy i tajemnice. Daje satysfakcjonujące odpowiedzi, ale nigdy nie wyjaśnia wszystkiego. Premiera tego albumu, w którą tak bardzo nie wierzyłem, ma związek z emisją serialu od tym samym tytułem. Lepszy taki powód niż żaden. Nie wiem czy serial warto obejrzeć, natomiast komiks polecam poszukiwaczom rzeczy nietypowych, którzy lubią i pokręconą psychologię, i zabawy ze sztuką i elegancki humor. Jedyny minus jest taki, że polska edycja zakłada wydanie trzech tomów pisanych przez Morrisona i nie ma wzmianki o ciągu dalszym. A później też się działo, bo serię pisała na przykład Rachel Pollack, a graficznie szalał na jej łamach Ted McKeever. W tej chwili nie wierzę, żeby polski edytor postawił na te ekstrawaganckie materiały, ale… w publikację albumu, który właśnie omówiłem, również nie wierzyłem.
Zostaję w temacie nietypowego podejścia do superbohaterszczyzny. Bo oto za ikonę komiksu amerykańskiego wziął się niezwykle poważany rysownik z kręgów komiksowo europejskich. Enrico Marini napisał i narysował Batmana, a ściślej mówiąc: opowieść zatytułowaną Mroczny książę z bajki (wyd. Egmont Polska). Nie wróżyłem dobrze tej pozycji zanim trafiła w moje ręce, a lektura nasyconego grafomanią wstępniaka potwierdziła moje obawy. LECZ przewracając kolejne kartki coraz bardziej wytrzeszczałem oczy. Bo okazuje się, że można zrobić jeszcze zacny komiks o Batmanie. Nie trzeba wymyślać Batmanitu, czyli batmanowego metalu, nie trzeba odwoływać się do nastrojowej tradycji i kameralnej historii tylko po to, żeby je zdeptać poziomem skomplikowania reprezentowanym przez pisarstwo Scotta Snydera. Wystarczy wpisać opowieść o Mrocznym Rycerzu w baśń, rozstawić najważniejszych dla mitologii postaci bohaterów na szachownicy, a dialogom nadać lekkości. No i jest sukces. Marini wszystko to pięknie rozpracował. Jego historia nie jest odkrywcza. Nie taka miała być. To europejska impresja, wariacja na temat. Komiks, który jest piękny w tym, że nie stara się za wszelką cenę przebijać tego, co już zostało powiedziane. Jedyny minus: irytujące liternictwo i rozjechane czcionki w polskiej wersji. Cała reszta – pierwsza klasa.
Teraz trochę mroku, po który już ponoć rękę wyciągnęło Hollywood. Infidel (wyd. Non Stop Comics) to album autorstwa scenarzysty Pornsaka Pichetshote’a, rysownika Aarona Campbella i – co ważne – kolorysty Jose Villarubii. Dlaczego ważne? Ponieważ dobre kolory należy docenić, a te tutaj bywają wybitne i znacząco wpływają na odbiór warstwy graficznej albumu. Zarówno dzięki kresce Campbella, jak i kolorom, podczas lektury miałem przed oczyma mnóstwo nienachlane mniej lub bardziej oczywistych inspiracji, których polecam poszukać każdemu czytelnikowi. Infidel to horror wykorzystujący w głównej mierze patent nawiedzonego domu, ale w sposób dość niestandardowy. Rzecz dzieje się w budynku, do którego wprowadza się młoda muzułmanka z rodziną. To budynek z feralną przeszłością – kilka miesięcy wcześniej doszło w nim do wybuchu bomby, czym obciążono mieszkającego tam Araba. Dziwne wydarzenia zaczynają dziać się ponownie. I owszem, mają związek z poprawnością polityczną, ale też sugerują, że „Pogromcy duchów” to tak naprawdę film dokumentalny. Sugestywnie rysowane przez Campbella potwory, choć efektowne, to jednak nie straszą tak, jak zapewne będą straszyły w wersji filmowej. Ale są, napędzają fabułę i dodają jej niezbędnego horrorowego wydźwięku. Infidel to polityczny horror z morałem, bo ostatecznie wszystkie te straszne wydarzenia, jakie rozgrywają się na jego łamach, sprowadzają się do jednej kwestii: zaufania. Drugiej osobie, sąsiadowi, rodakowi, obcemu, i tak dalej… Infidel to komiks wart uwagi. Ważki temat i niesamowite ilustracje powinny być wystarczającą rekomendacją.