W Lublinie specjaliści rozmawiają o mieście przyjaznym dzieciom. Ich zdaniem, najmłodsi są rzadziej widoczni na skwerach i placach zabaw w porównaniu do sytuacji sprzed kilkunastu, czy kilkudziesięciu lat.
Czy wszystkiemu winne są smartfony i tablety? Czy może dzisiejsze miasta nie stwarzają warunków do zabaw na świeżym powietrzu? Zdaniem dr Dagmary Kociuby z UMCS-u, coraz rzadszy obrazek dzieci bawiących się w przestrzeniach miejskich, to zjawisko bardzo niepokojące. – Problem jest ogromny i borykają z nim wszystkie miasta w Polsce. Dzieci zniknęły nagle z przestrzeni miast, zaczęły siedzieć w domu. Co zrobić żeby jednak wyszły? Dobrym przykładem jest Rezerwat Dzikich Dzieci w Lublinie gdzie bez wyszukanych konstrukcji dzieci mogą bawić się tak jak dawniej bawiliśmy się na podwórkach – mówi.
– To jest mrówcza praca. Musimy pokazywać dobre praktyki, dobre rozwiązania, a przede wszystkim musimy pracować z rodzicami – mówi Rafał Sadownik, założyciel Rezerwatu Dzikich Dzieci. – Nasze rodzicielskie postrzeganie poziomu bezpieczeństwa przestrzeni zewnętrznej jest sprawą kluczową. Jeżeli my postrzegamy ją jako niebezpieczną, to będziemy wprowadzać kolejne restrykcje. Wyobraźmy sobie przestrzeń do której możemy dotrzeć bez żadnego przejścia przez ulicę, jest wielkie prawdopodobieństwo, że dzieci będą się tam jednak bawić – tłumaczy.
– Musimy też pamiętać o tym, żeby nie obciążać dzieci ilością zajęć pozalekcyjnych, bo mają one prawo być po prostu zmęczone – dodaje dr Dagmara Kociuba.
Debatę pod hasłem „Miasto przyjazne dzieciom” zorganizowało Studenckie Koło Naukowe Planistów „Smart City” działające na UMCS.
SuPer / opr. SzyMon
Fot. pixabay.com