Wsparcie osoby uzależnionej, potrzebującej pomocy na imprezie masowej, w klubie czy dyskotece – „partyworking” to nowa forma pracy socjalnej realizowana niestacjonarnie. Wolontariusze pojawiają się w miejscach publicznych, gdzie opowiadają uczestnikom o zagrożeniach związanych ze spożywaniem alkoholu czy innych substancji psychoaktywnych.
– Zależy nam na dotarciu do większej grupy osób – mówi współautorka książki „Partyworking. Wybrane zagadnienia”, Marlena Stradomska. – Generalnie partyworking to jest forma pracy outreach (czyli poza instytucjami), ale wykonywana w miejscach rekreacji, np. na imprezach masowych czy w klubach, gdzie ludzie się bawią. Chodzi o to, by zminimalizować ryzyko związane z zażywaniem substancji psychoaktywnych. Kontakt i współpraca ze środowiskiem lokalnym są bardzo istotne, ponieważ bez tego o partyworkingu się w ogóle nie słyszy.
– Chodzi o dotarcie bezpośrednio do ludzi, którzy mogą mieć problem – tłumaczy prof. Włodzimierz Piątkowski z Katedry Społecznych Problemów Zdrowotności UMCS oraz z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. – To są osoby, które wchodzą na imprezy masowe, gdzie jest dużo młodzieży. Można domniemywać, że ludzie uczestniczący w dużych imprezach młodzieżowych, mogą być pod wpływem środków psychoaktywnych, albo zagrożone tymi środkami, albo namawiane przez rówieśników do stosowania tych środków. W związku z tym chodzi o to, by dotrzeć do tych osób z informacjami, z argumentacją, z przekonywaniem bezpośrednim. Żeby nie odbywało się to za pomocą Internetu, tylko aby twarzą w twarz zachęcić tych ludzi do racjonalnych działań i pokazać im dostępne formy pomocy.
Czy faktycznie możemy pomóc takiej osobie. Skoro idzie na imprezę, to chce się bawić, a nie słuchać o tym, że jego zachowania są potencjalnie niebezpieczne?
– Oczywiście że tak, ale jest to bardzo trudne, ponieważ redukujemy przede wszystkim szkody – wyjaśnia Marlena Stradomska. – To znaczy, mówimy tym osobom, że warto po prostu skupić się na swoim zdrowiu i na swoim bezpieczeństwie. To jest bardzo istotne, ponieważ, kiedy się bawią, o tym nie myślą. Dochodzi wówczas do takich sytuacji, że biorą np. tabletkę nieznanego pochodzenia, co często kończy się tragicznie, bowiem te tabletki to mogą być dopalacze albo być zrobione z żarówek czy z trutki na szczury.
– Jest to na pewno sposób dotarcia do osób potrzebujących pomocy – mówi Justyna Orłowska, prezes Centrum Wolontariatu w Lublinie. – Chociaż trudno komuś pomóc na imprezie, podczas gdy ten ktoś często jest pod wpływem alkoholu i w środowisku swoich znajomych. Natomiast jest to jeden z kanałów informacji. Czy skuteczny? Nie wiem. Jeżeli ktoś szuka pomocy, to z tego skorzysta. Jeżeli nie, to nie.
Co o tym sądzą lublinianie?
– Nie chodzę na imprezy, ale wydaje mi się, że takie osoby chyba reagują agresywnie – mówi młody mieszkaniec miasta.
– Taka edukacja jest w pewnym sensie dobra, tylko większość ludzi nie reaguje na nią w odpowiedni sposób – dopowiada przechodząca młoda kobieta.
– Myślę, że to nie jest miejsce, w którym akurat da się coś wskórać – zauważa uczennica jednego z lubelskich liceów. – Ludzie przychodzą się pobawić.
– Plusem tego jest to, że mamy dużą grupę młodych ludzi zebraną w jednym miejscu – mówi prof. Piątkowski. – Alternatywą dla takiej formy dotarcia do dużej grupy odbiorców może być kontakt niebezpośredni – na przykład forum internetowe. Wydaje mi się jednak, że to jest zupełnie inny rodzaj kontaktu, bo jednak kontakt twarzą w twarz i argumentacja bezpośrednia, gdy możemy interpretować i reagować ma czyjąś mimikę i gesty, jest efektywniejsza. Chociaż nie jest to łatwe. Trzeba przekonać ludzi, że na takiej imprezie, oprócz rozrywki, mogą jeszcze coś zyskać, dzięki kontaktowi z kimś, kto doradza. To jest trudna droga, ale warto ją podjąć.
„Partyworking” jest odmianą „streetworkingu”, który wywodzi się z USA i pojawił się w Polsce na początku XXI wieku. Na razie metoda ta nie cieszy się w naszym kraju dużą popularnością.
InYa/WP
Fot. pixabay