Pułkownik Jerzy Filipowicz (na zdj.) miał 17 lat, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Mieszkał i walczył na Żoliborzu. Obecnie od wielu lat mieszka w Nałęczowie, gdzie ufundował tablicę poświęconą warszawskim powstańcom.
– Powstanie Warszawskie tak naprawdę zaczęło się rano 1 sierpnia właśnie na Żoliborzu – opowiada płk Filipowicz.
Nie mieliśmy broni
– Początkowo nie mieliśmy broni. „Jedna kulka to jeden Niemiec” – takie było przysłowie. Ale później zaczęły się tak zwane „zrzuty Berlinga” z drugiej strony Wisły. Nasze uzbrojenie było też wsparte przez Kampinos, kiedy partyzanci „wskoczyli’ na Żoliborz. Ale nie mieliśmy lotnictwa, czołgów ani innego wsparcia. Byliśmy wojskiem ledwo uzbrojonym w stosunku do Niemców – mówi Jerzy Filipowicz.
Cudem przeżyłem
– To było piekło. Każdego dnia trzeba było uważać, żeby przeżyć. Mnie się udało. Był to przypadek niewiarygodny. Po ośmiogodzinnej „pracy” na barykadzie była wymiana wart. Ja miałem do obsługi ręczny karabin maszynowy. Przekazałem go koledze i poszedłem spać. W pewnym momencie wszystko się zawala. Spałem na pryczy drewnianej pod oknem, reszta kolegów była po drugiej stronie. Widzę nad sobą zawalony sufit, który trzyma się nade mną. I ten sufit uratował mi życie, bo resztę kolegów zgniotło – opowiada pułkownik Filipowicz.
CZYTAJ TAKŻE: Płk. Filipowicz: Cud, że część z nas przeżyła
– Były dwa powstańcze ataki na Dworzec Gdański i nas Niemcy po prostu zmasakrowali. Kiedy zaczęli strzelać z dział to, co 20 metrów był lej na półtora metra. Nic nie mogliśmy zrobić. Chcieliśmy się przebić do Starego Miasta, bo było ono w tragicznej sytuacji. To się nie udało. Wysadziliśmy tylko kilka metrów torów. Ale na drugi dzień Niemcy je zreperowali. Właściwie po co ten atak był? – zastanawia się Jerzy Filipowicz. – Gdybym miał teraz chociaż 50% tej odwagi, którą miałem wówczas, byłoby wspaniale. Nie wiem, czy w tej chwili byłoby mnie stać na takiego rodzaju działania.
Czekaliśmy na odsiecz zza Wisły
– Czekałem na polskie wojska, „kościuszkowców”, że przebiją się przez Wisłę. Dawali nam sygnały przez ludzi, którzy przepłynęli rzekę, że do czegoś takiego ma dojść. Ale kiedy Stalin odsunął Berlinga od władzy, ta możliwość się skończyła – mówi płk Filipowicz.
– Naszym celem było wywalczyć wolność i nie dać się zniszczyć do końca. Nasi starsi koledzy mówili tak: „jakbyśmy razem z nimi zdobyli Warszawę, nie mielibyśmy komunizmu w Polsce”. Bo rzecz polegała na tym, żeby powstał jakiś porządny rząd, który nie stworzy nam nowej niewoli. Takiej niewoli żeśmy nie przewidywali, tylko wiedzieliśmy, co robią z AK-owcami na wschodzie. Baliśmy się o własne życie. Walczyliśmy też o przetrwanie. Chcieliśmy, żeby ktoś nam pomógł, bo byliśmy już wykończeni. Przecież „kościuszkowcy” byli po drugiej stronie Wisły. To dla wojska jest jak na wyciągniecie ręki. Przejście przez Wisłę nie było problemem, bo Niemcy z tyłu mieli nas. Znaleźliby się w potrzasku i uciekliby jak muchy. Warszawa byłaby wyzwolona. A stało się tak , że zostaliśmy sami. Musieliśmy walczyć do końca – dodaje płk Jerzy Filipowicz.
Dziś (01.08.), w 75. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego płk. Filipowicz otrzymał medal oraz upominki z rąk lubelskiego wojewody.
MaG / opr. ToMa
Fot. Magda Grydniewska
Posłuchaj reportażu Magdy Grydniewskiej „Pan Pułkownik Filipowicz”