Pilnują porządku, pomagają turystom i mieszkańcom, a nagrodą za służbę jest dla nich obcowanie z przyrodą. Mijają trzy tygodnie od rozpoczęcia corocznej akcji letniej Roztoczańskiej Konnej Straży Ochrony Przyrody imienia 25. Pułku Ułanów Wielkopolskich na terenie Roztoczańskiego Parku Narodowego.
Do obowiązków straży należy wspieranie działań chroniących przyrodę i dbałość o bezpieczeństwo osób na terenie Parku. – Zajmujemy się ochroną przyrody. Patrolujemy Roztoczański Park Narodowy przez trzy miesiące: od lipca do września. Przez pozostałe prowadzimy Akademicki Klub Jeździecki i kursy jazdy dla studentów – mówi komendant 2. Szwadronu Roztoczańskiej Konnej Straży Ochrony Przyrody, Michał Lenard.
– Kultywujemy tradycje polskiej kawalerii. W historii naszej wojskowości to ona była największą dumą. Zawsze była to najbardziej elitarna i podziwiana część polskiego wojska – stwierdza Piotr Rudko. – Na koniu można dojechać praktycznie wszędzie. Jego wyższość nad innymi środkami transportu, poza brakiem zanieczyszczeń i uciążliwości dla środowiska, polega na mobilności i zasięgu. Koń wszędzie wejdzie, pokona przeszkody, których nawet rowerem czy quadem się nie przejedzie.
Członkami Straży są zasadniczo mężczyźni, ale nie brakuje też kobiet z Akademickiego Klubu Jeździeckiego, które pomagają konnym strażnikom pełnić służbę. – Bez nich na pewno byśmy sobie nie poradzili – uważa Piotr Rudko.
Jedną z nich jest Marzena Makaruk. – To dla mnie są też konne wakacje, ponieważ codziennie mamy możliwość pojeździć po okolicznych lasach.
– Pokazujemy turystom drogę, wskazujemy miejsca warte zobaczenia – informuje Michał Lenard. – Można spotkać w środku całą rodzinę – mąż, żona, dzieci w fotelikach – która nas pyta: „którędy do Szczebrzeszyna”, bo ich tak GPS poprowadził – śmieje się Piotr Rudko.
– Czasami mamy bardzo bliskie spotkania ze zwierzętami. Dziki widzi się regularnie. Wczoraj z kolegami zobaczyliśmy jelenie. Widuje się też łosie. Kilka lat temu miałem sytuację, że młody jeleń tak się przeraził, kiedy wypadliśmy konno z lasu, iż stanął po prostu jak wryty i się na nas patrzył. Przejechaliśmy trzy metry od niego – opowiada Piotr Rudko.
– W zeszłym roku pojawił się nawet ryś. Prawdopodobnie przyszedł z południa, z Puszczy Solskiej. Była też taka sytuacja, ze stado dzików weszło na naszą łączkę, na której pasły się konie. Te, aby się obronić, stanęły w rzędzie i natarły na dziki galopem – dodaje Michał Lenard.
Konni strażnicy są jedną z atrakcji turystycznych Roztoczańskiego Parku Narodowego. – Często turyści przechodzący szlakiem biegnącym tuż przy gajówce, zachodzą do niej, chcą obejrzeć konie, napić się wody ze studni – mówi Marzena Makaruk.
– Żyjemy tutaj bez prądu i bieżącej wody. Wodę mamy z 30-metrowej studni. Trzeba się nieźle namachać, żeby wyciągnąć choć jedno wiaderko. Używamy drewna jako opału –informuje Michał Lenard.
– Mieszkanie w takim miejscu uczy cierpliwości. Kiedy w mieście chcę zrobić sobie herbatę, odkręcam kran, wlewam wodę do czajnika elektrycznego i przyciskam guzik. A tutaj trzeba: narąbać drewna, napalić pod kuchnią, naciągnąć wody ze studni i dopiero po pół godzinie ma się tę herbatę – opowiada Marzena Makaruk. – Zauważyłam też, że wyostrzają się tu bardzo zmysły. Nie ma tutaj żadnych latarni, a nie zawsze ma się latarkę pod ręką i czasami trzeba poruszać się po ciemku po całym obejściu. To mocno wyostrza słuch i wzrok.
Roztoczańska Konna Straż działa z inicjatywy członków lubelskiego Akademickiego Klubu Jeździeckiego od 33 lat.
DrOl
Fot. archiwum