Galeria Sztuki Sceny Plastycznej KUL obchodzi w tym roku jubileusz 35-lecia. W tym czasie udało się pokazać w Lublinie prace blisko 130 najwybitniejszych polskich artystów. Z okazji jubileuszu przygotowano więc okolicznościową wystawę.
O samej wystawie, 35-leciu, a także o najnowszych planach artystycznych, z pomysłodawcą Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL, prof. Leszkiem Mądzikiem, rozmawiał Tomasz Spicyn.
Rozpoczniemy nietypowo, bo nie od podsumowania, tylko od planów.
– Jestem cały czas pod presją największego wyzwania, poszerzonego przez wiele aspektów. Dyrektor Opery Lwowskiej zaproponował mi Requiem Mozarta w Operze Lwowskiej w zamykającą rocznicę stalinowskiego głodu. Więc requiem, Mozart, Lwów i jeszcze opera. Wszystkie te elementy każą mi z tego, co stworzyłem, urodzić kolejne ważne przeżycie dla widza. Temat jest trudny – połączenie Mozarta, requiem, które jest mszą żałobną, z faktem głodu, przez który zginęło parę milionów ludzi. Szukam lapidarnej, syntetycznej wizji, żeby wyrazić to przez operę.
To jest chór, orkiestra, a tu Pana teatr.
– Nie do końca. Z chórem można robić duże przeżycia, wizualnie i plastycznie. Ograć ten chór. Moje doświadczenia z Operą Poznańską i Teatrem Wielkim w Warszawie ośmielają mnie do tych posunięć. To, czego pan się obawia, jest dla mnie jakimś wyzwaniem i szansą. Chórami też można kompozycyjnie działać, wydobyć z nich nie sam głos, ale i kostium, układ, przestrzeń. Można potraktować inaczej solistów. To, co chcę zrobić, jest dosyć odważne. Myślę, że dyrektor zdawał sobie sprawę, kogo zaprasza, jak uprawiam teatr, ponieważ widział moją wystawę w Centrum Spotkania Kultur. Materię, która dotyka tego tematu, ożywiłem i przedstawiłem widzowi. Potem był na spektaklu, kres ostatniej premiery. To wszystko razem skłoniło go, by powiedzieć: „Pan musi to zrobić”. Sama premiera jest w rocznicę tego głodu, czyli ostatni dzień listopada. Co roku obchodzi się ją na Ukrainie. Pierwszy pokaz jest w Kijowie, bo to stolica, potem Lwów. To, co stworzył, będzie chciał pokazać u siebie. Zbiegły się dwie rzeczy. Pandemia koronawirusa to jedno uderzenie, ale z tym, pilnując się, dam sobie radę. Natomiast to, co dzieje się na granicy i presja na Ukrainę, z dnia na dzień buduje coraz tragiczniejszą wizję. Na razie tylko wizję, nie dosłowność. Czekamy, śledzimy i zobaczymy. Tego, my we dwóch, nie zmienimy. Jest to zagrożenie totalne i jak raz, trafiło na ten czas, gdy miałem tam spędzić cały październik i listopad. Byłem tam już dwukrotnie, wymierzyłem głębię sali, możliwości świateł. Jest szansa. Może będzie nasza kolejna rozmowa i potwierdzę, że się udało. Życzmy sobie tego.
Przenieśmy się w takim razie z Opery Lwowskiej do mniejszego pomieszczenia, w Lublinie.
– Wszystko zaczęło się bardzo dawno, 35 lat temu, na KUL-u w małym pokoiku, który był naszym magazynem, pracownią do realizowania spektakli, w wymiarach wręcz śladowy. Była we mnie jakaś wewnętrzna potrzeba, żeby powstała ta galeria. To jest ogniwo, fragment myślenia o teatrze. Chciałem się przyznać do wielu osób, którymi się inspirowałem jeszcze w latach 70., końcówki 60., i 80-90., które wyzwalały we mnie dalszą potrzebę tworzenia swojego teatru. Czułem, że oni w tym wszystkim się odnajdują i dają mi jakieś komunikaty o sztuce, docierały one do mnie. Chciałem przekazać pewne myślenie typowe dla tej galerii, refleksje o człowieku, czasie, przemijaniu, nim samym, prawdziwym przekazie, nie dekoracyjnym, by za wszelką cenę zdobyć widza. Zaczęło się od Andrzeja Wajdy, niewinnie, choć z małymi kłopotami, bo była jeszcze cenzura. Wiele prac, które były na tej wystawie, zabroniono pokazywać. Musieliśmy je ukryć, pokazywaliśmy, komu chcieliśmy, w kuluarach i piwnicach teatru. Od niego się zaczęło. Potem już było lepiej. Była Abakanowicz, był Cieślewicz, Lebenstein, Nowosielski – cała paleta. To były zacne nazwiska.
Może się wydawać, że przygotowanie takiej wystawy to prosta sprawa. Były to czasami wyzwania, wielkie przygody?
– Przygody były różne. Wtedy tak wzbudziłem ufność i zawierzenie, że artyści chcieli tu być. Muzea, osoby prywatne i rodziny mówiły: „Tak, u pana pokażemy te prace” i nawet mieli z tego przyjemność. Przyjeżdżali, nie tylko sami artyści, ale i bliscy. Gdzieś był ten kredyt zaufania. Jeśli pojawia się Norwid, ja go dostaję, na zwykłej karteczce podpisuję rewers, że biorę 20 prac. Dzisiaj nie wyobrażam sobie tego – bez ubezpieczenia, bez pytań: „Jak to będzie? Co to za galeria?”. Po prostu ktoś mi zawierzył, że ja o to zadbam. W wypadku przywołanego tu twórcy, Norwida, te prace codziennie po wystawie zabierałem do domu i rano z powrotem zawieszałem. Różnie mogło być, to skarbnica narodowa. Było wielu artystów: z Krakowa dostałem Wyspiańskiego, jego projekty kostiumów.
Teraz jest wystawa, która w jakiś sposób próbuje to odtworzyć, pokazać.
– Wystawa sprawiła mi taki kłopot. Jeżeli było 130 artystów, przecież 130 prac nie zmieszczę. To nie Zachęta, a małe dwa pokoje. Dla jednego artysty to jeszcze. Trzeba było sobie darować ten projekt. Drugi problem był taki, że jakby pokazać jednego twórcę, to zasieje się niepokój: dlaczego on, a nie ktoś inny? Byłaby taka niezręczność. Głośno się tu przyznam, że moja córka Liwia, pracując w Warszawie i będąc ze sztuką bardzo blisko, wpadła na pomysł. Pierwszego dnia miałem obawy, czy to jest dobre. Teraz wpadłem w zachwyt. Pomyślała, żebyśmy pokazali twarze tych twórców, portrety. Zdjęcia robili w większości wybitni fotograficy, nieraz sami artyści też chcieli sobie zrobić. Zrobiła się kolejna niesamowita wystawa tych postaci. Zdobyliśmy wszystkich. Trwało to długo. Liwia dbała o to chyba przez niecały rok, bo nie było to proste, dotrzeć i uzyskać zgody. Udało się i na wystawę tego typu, obchodzącą jubileusz, zapraszamy.
Galeria na Rynku Starego Miasta jest czynna w soboty i niedziele od 11.00 do 18.00. Wystawę można oglądać do marca.
TSpi / opr. LysA
Fot. galeriasztuki.scenaplastyczna.pl