Malarz Łukasza Godlewskiego to drugi autorski album twórcy komiksowego z Gdańska, przebywającego obecnie na emigracji w Krakowie. Pierwszym był jego debiut, czyli wydana w 2012 roku Miłość. Łatwo obliczyć, że w roku 2022, w którym przyszło nam teraz funkcjonować, artysta obchodzi 10-lecie swojej oficjalnej, zeszytowo-albumowej działalności w branży komiksowej. Gratulacje!
Czy Malarz jest komiksem godnym tak zacnego jubileuszu? Nie będę owijał w bawełnę: jest. Podczas lektury bawiłem się bardzo dobrze, ale o szczegółach opowiem za chwilę. Na początek warto wspomnieć, że Malarz powstał dzięki zbiórce crowdfundingowej dzięki życzliwości i hojności ponad 300 osób. Zebrana kwota pozwoliła nie tylko ukończyć album, ale też zadbać o naprawdę solidną jakość edytorską oraz wyposażyć publikację w kilka efektownych dodatków. Jest więc zakładka, która zawsze się przyda zaczytanym komiksiarzom, jest też anglojęzyczny fanzin zatytułowany Art Zin, a w mojej paczce był też imponujący oryginalny rysunek, w którego mam przyjemność wpatrywać się od kilku dni i który autentycznie wzbudza moją radość.
Crowdfunding w przypadku Malarza został rozegrany po profesorsku, dodatki cieszą oko, ale w menu daniem głównym jest album. Przyznam, że choć rysunki Godlewskiego znam i doceniam, to w kwestii scenariusza nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań. Być może właśnie dlatego zostałem bardzo miło zaskoczony, ponieważ już na dzień dobry, w prologu, autor zaserwował całkiem niebanalne zawiązanie akcji. A później takie sytuacje zdarzały mu się jeszcze kilkukrotnie. Malarz to historia artysty-latarnika, który zostaje poinformowany o spadku po dawno zaginionym ojcu i postanawia sprawdzić co też jego staruszek po sobie zostawił. I pośród wielu zdawałoby się niepotrzebnych rzeczy trafia na kufer, w którym znajdują się istne precjoza – takie, które wywołują ostre reakcje okolicznych mieszkańców oraz które mogą stanowić klucz do świata nie z tej ziemi. Podążając tropem ojca balansuje na granicy szaleństwa i stawia czoła swoim wewnętrznym demonom.
Choć na pierwszym planie są tu perypetie latarnika związane z próbą rozwikłania tajemnicy, a na drugim mocno migoczą retrospekcje z perypetii jego ojca, ten album poza aspektem śledczo-przygodowym ma również – a może przede wszystkim – wymiar bardzo osobisty, wręcz terapeutyczny dla bohatera, który… no właśnie, bardziej jest latarnikiem czy malarzem? Czuć tutaj zarówno Lovecrafta, jak i George’a Lucasa, są przygody, jakie w alternatywnej rzeczywistości mógłby przeżywać Indiana Jones, są też chwile grozy wysyłające czytelnika w paszczę szaleństwa.
Rysunki Godlewskiego nigdy nie były tak dobre – od szkicowego pierwszego podrygu, jakim była Miłość artysta podrasował arsenał swoich możliwości i kiedy ponownie przyszło mu realizować autorską wizję, pokazał je w pełni. Czuć, że Malarz to „jego” dziecko, że mógł sobie pozwolić tutaj na realizację scen, które po prostu chciał zrealizować.
Malarz to również interesujące dodatki, którymi autor nie musiał się dzielić z czytelnikiem, ale jednak podzielił. Wynika z nich, że sam pomysł na komiks wziął się z prowadzonych przez Łukasza Godlewskiego warsztatów, podczas których zaproponował uczestnikom stworzenie krótkiego komiksu o szalonym marynarzu, a następnie sam podjął rękawicę i zaczął siłować się z tą historią. Miała ona kilka wersji, początkowo występowały w niej postaci, które ostatecznie nie trafiły do albumu, a eksperymentując z technikami Godlewski zawędrował nawet w rejony twórczości cyfrowej, którą ostatecznie odpuścił (i słusznie). W części z dodatkami znaleźć można też szkice, rysunki, materiały powstałe z myślą o kampanii crowdfundingowej, a nawet obrazy.
Malarz Łukasza Godlewskiego to solidna przygoda z grozą. Rysunki są tu drapieżne, a barwy wzmacniają bądź osłabiają temperaturę otoczenia. Czyta się to naprawdę dobrze, a ogląda jeszcze lepiej.