Zdjęcia, pamiętniki i dokumenty wojskowe – łącznie kilkaset różnych przedmiotów związanych z pilotem Michałem Drzazgą Donaldsonem trafiło do Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. Eksponaty przekazał syn lotnika urodzonego w podpuławskich Osinach.
CZYTAJ: Wystawa poświęcona pilotowi Michałowi Drzazdze w dęblińskim muzeum
– Ojciec szkolony był między innymi w dęblińskim garnizonie, a przedmioty ofiarowane muzeum pokazują jego drogę od czasów II wojny światowej – mówi Andrzej Drzazga Donaldson. – Wyjechał przez Rumunię do Francji, do Anglii. Tam służył w polskim Dywizjonie 307. Później, już jak rodzice zmarli, znalazłem całe archiwum jego rzeczy z czasów wojny. Zwróciłem się do muzeum i je przyjęli. Podczas tej wycieczki z Polski aż do Anglii ojciec pisał pamiętniki. Jest ok. 500 stron jego tekstu.
– Wujek pisał też wiersze – mówi Grażyna Górka, kuzynka Michała Drzazgi. – Jesteśmy w w ich posiadaniu. Poza tym,poznałam wujka Michała, w związku z tym też mam do tego trochę inny stosunek. Mimo że oni byli w Anglii, to jednak przyjeżdżali do Polski. Jego dzienniki bardzo mną poruszyły. Były napisane piękną polszczyzną, bardzo szczegółową. To dobrze, że mają takie godne miejsce, bo warto pamiętać o naszej historii, naszych bohaterach. Przeszli naprawdę bardzo trudną drogę.
– Michał Drzazga, później Donaldson, zaczynał tu, w Dęblinie – mówi Jacek Zagożdżon z Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie. – I to jest ciekawe, bo człowiek pochodzący z Osin, niedaleko Dęblina, uczący się tu w szkole Orląt przed wojną, tu zdobywający pierwsze szlify lotnicze i wojskowe, rusza na front. Rusza drogą tułaczą przez Rumunię, Francję, zahaczając wcześniej o Afrykę. Trafia do Wielkiej Brytanii. Tam, patrząc na jego dzienniki lotów, w dużej mierze wykonuje loty treningowe jako instruktor. Uczy w kilku szkołach polskich w Wielkiej Brytanii, takich jak na przykład 25. Centrum Podstawowego Pilotażu. To wszystko widzimy tu, w tych pamiątkach.
– Dzienniki są pisane przepięknym językiem. Widzimy tu przyrządy nawigacyjne, lotnicze, ciekawy słownik lotniczy polsko-angielski, słowa, które dzisiaj nie występują. Dla historyka to jest niesłychane źródło, bo pokazuje jak ten język ewoluował. Pamiętajmy, że rzecz się dzieje 30-40 lat po tym, jak lotnictwo jako takie zaczęło funkcjonować w Polsce, więc potrzebna była nowa nomenklatura. Pomysły były różne – na przykład jak nazwać śmigłowiec. Pierwotnie myślano o wiatrakowcu. Teraz już wiatrakowce są znane jako zupełnie inna forma statku powietrznego. Takie przykłady, zupełnie wydawałoby się dzisiaj abstrakcyjne, możemy znaleźć w tych słownikach – dodaje Jacek Zagożdżon.
– Wujek był pilotem bombowym w RAF-ie – mówi Marek Lech. – Potem wiadomo jaka była historia z polskimi lotnikami i żołnierzami, którzy po zakończeniu wojny zostali w Anglii. Nie mieli łatwo, mówiąc delikatnie. Z tego co wiem, kiedy lotnictwo nie potrzebowało już tylu pilotów, wujek pracował w wytwórni opon na taśmie produkcyjnej.
– Jako młody chłopak nie znałem tej historii – mówi Andrzej Drzazga Donaldson. – Dopiero niedawno ją poznałem. Wiedziałem, że był w lotnictwie, w 307 Dywizjonie Myśliwskim Nocnym, a poza tym niewiele. Ale to nie jest tylko pojedyncza historia mego ojca. To tysiące podobnych historii lotników. Mój ojciec pisał te pamiętniki i trzymał różne dokumenty.
Teraz te pamiątki można zobaczyć na wystawie w dęblińskim muzeum. Ekspozycja będzie prezentowana do 25 maja.
ŁuG/ opr. DySzcz
Fot. muzeumsp.pl