Mija 79 lat od pacyfikacji wsi Sochy w gminie Zwierzyniec. 1 czerwca 1943 roku niemieccy żołnierze zamordowali ok. 183 mieszkańców wsi i 10 osób przebywających wówczas na jej terenie. Dziś (01.06) w Sochach mieszkańcy, samorządowcy, historycy wspominali wydarzenia sprzed lat.
– Sochy to jedna z kilku czy kilkunastu, może kilkudziesięciu wsi, które w czasie wojny zostały doświadczone w najbardziej okrutny sposób przez Niemców – mówi dyrektor Oddziału Lubelskiego Instytutu Pamięci Narodowej dr Robert Derewenda. – To wieś, która została spacyfikowana dosłownie w kilka godzin. Połowa ludności została wymordowana. Zginęli również ci, którzy przebywali tutaj gościnnie. Jednym słowem była to jedna wielka masakra. Za tę masakrę po II wojnie światowej nikt tak naprawdę nie poniósł odpowiedzialności. Odpowiedzialność spoczywa tak naprawdę na narodzie niemieckim, mimo że w formacjach, które pacyfikowały wieś, znajdowali się również kolaborujący z Niemcami byli żołnierze sowieccy.
CZYTAJ: 79. rocznica pacyfikacji wsi Sochy
– Większość mieszkańców Soch jest związana z tą tragedią. Prawie każdy ma rodzinę, która tutaj zginęła lub została ranna podczas pacyfikacji – mówi Ryszard Maciejewski, radny gminy Zwierzyniec, mieszkający w Sochach.
– Pochowany jest tu mój pradziadek. W tej wiosce wychowali się moi rodzice. Kiedy Niemcy dokonali tej masakry, moja mama miała 15 lat, a tata 17 – opowiada Teresa Boczkowska z Soch. – Mama ocalała, bo jej babcia znała trochę język niemiecki. Przyszedł Niemiec i chciał papierosa. Jakoś się z tym Niemcem dogadała i ją zostawili. Ale babci bardzo chciało się pić, więc poszła do studni po wodę. Niemiec strzelił i do dziś w studni jest dziura. Mojej mamy już nie ruszali. Tylko babcię zastrzelili na oczach mamy.
– Pretekstem do zniszczenia wsi była pomoc udzielana partyzantom. Jaki był faktyczny powód? Trudno tego dziś tak naprawdę dociec. W Sochach mieszkało wtedy około 400 osób – mówi Ryszard Maciejewski.
CZYTAJ: W hołdzie ofiarom. 78. rocznica pacyfikacji podhrubieszowskich wsi
– Jako Instytut Pamięci Narodowej znaleźliśmy nazwiska części ofiar. To osoby, które gościnnie przebywały na tym terenie. To około 10 osób – mówi dr Robert Derewenda.
– Miejscowość jest w dolinie. Niemcy ją otoczyli, a później zeszli z gór i zaczęły się rozstrzeliwania. Po tej stronie, gdzie szły wojska niemieckie oszczędzano trochę ludzi. Ci, którzy uciekli na tamtą stronę drogi, w większości przeżyli. Ci, którzy tego nie zrobili, nie mieli tego szczęścia. W większości zostali rozstrzelani. Część została nawet spalona żywcem – opowiada Ryszard Maciejewski.
– Babcia opowiadała, że chowali ludzi tak, jak leżeli. Mój dziadek jako jeden z nielicznych został pochowany w trumnie, dlatego że pracował w browarze u Zamoyskich. A Zamoyscy ofiarowali deski dla tych, którzy tu zginęli, a dla nich pracowali – mówi Marek Skrzypa. – Babcia była wówczas w ciąży, miała niedługo urodzić mojego tatę. Babcia i dziadek schowali się na polu. Niestety Niemcy wypatrzyli dziadka i zginął on na oczach mojej babci. Potem musiała się spakować i wrócić do swojego rodzinnego miasta – Janowa. Co roku tutaj przyjeżdżamy.
– Wychowywałem się niedaleko Soch. Pamiętam opowiadania wielu osób, które przeżyły to będąc dziećmi. Nie da się opisać żadnymi słowami tego, co przeżyły. Wiele osób zostało trwale okaleczonych. Nie dotyczy to tylko okaleczenia fizycznego, ale też i psychicznego. Rany się zabliźniły, ale cierpienie pozostało. Jak można normalnie żyć, kiedy cała najbliższa rodzina została wymordowani na oczach dziecka – mówi Wiesław Droździel.
Na cmentarzu na skraju lasu w Sochach zostało pochowanych 88 mężczyzn, 52 kobiety i 45 dzieci. Najmłodsze z nich miało 3 miesiące. Pozostali spoczywają na okolicznych cmentarzach.
W Sochach 79 lat temu zginęli i tu zostali pochowani rodzice poetki Teresy Ferenc – matki pisarki Anny Janko.
AP / ToMa
Fot. AP