„To było po prostu odbieranie wolności”. O represyjnych obozach wojskowych okresu PRL w lubelskim IPN

pm ipn 271022 016 2022 10 27 182620

W Polsce w latach 80. do odbycia 3-miesięcznych ćwiczeń wojskowych zmuszono blisko 1450 osób. Dziś (27.10) w Lublinie przypomniano ten mało znany wątek historyczny.

ZOBACZ ZDJĘCIA: Represyjne obozy wojskowe w PRL 1982-1984. Konferencja lubelskiego IPN-u

Do wojska przymusowo wcielano przede wszystkim opozycjonistów czy ludzi niewygodnych dla ówczesnej władzy. Wśród nich był między innymi Jerzy Bieńczak, który trafił do obozu w miejscowości Czarne na Pomorzu:  – W szczególności byliśmy wykorzystywani do ciężkich prac w lesie, do wycinki drzewa. Nie miało to nic wspólnego ze szkoleniem wojskowym, a było to całkowicie podporządkowane tylko i wyłącznie temu, żeby nas, jak to się mówi, zgnoić.

Jak Pan tam trafił i dlaczego?

– Pierwsze to wprowadzenie stanu wojennego, gdzie zostałem złapany na plakatowaniu miasta – to były plakaty Solidarności – i była taka sytuacja, że zostałem pomijany przy podwyżkach, premiach. Zdenerwowałem się wtedy, poszedłem z kolegą do komisarza wojskowego i zwyzywaliśmy go od bolszewików i od sługusów Kremla – mów Jerzy Bieńczak.

I co się dalej stało?

– Jak przyjechałem do domu, to czekało już na mnie wezwanie. Żołnierz przyniósł wezwanie z WKU – wspomina Jerzy Bieńczak.

– To było tak naprawdę poniżające dla wielu ludzi, którzy przechodzili przez to Ludowe Wojsko Polskie – mówi dr Robert Derewenda, dyrektor Lubelskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. – Te represyjne obozy wojskowe wpisywały się w pewien system w ogóle represji komunistycznej – takiego odbierania tak naprawdę wolności, bo przecież było się powołanym obowiązkowo i tak naprawdę de facto stawało się więźniem w tym PRL-u, w tym właśnie obozie wojskowym. Często było tak, że te warunki w tych obozach wojskowych były o wiele trudniejsze niż w  więzieniach.

– Początkowo trafiłem do, wydawało mi się, jednostki wojskowej w Chełmie, jednostki 1991 – wspomina Paweł Znamierowski. – Potem okazało się, że są to wojskowe obozy internowania. Ja akurat mieszkałem w bardzo niefortunnym miejscu w Lublinie, bo mieszkałem przy ulicy Buczka 3, obecnie Wyszyńskiego. Wracając 5 maja do domu zostałem zatrzymany, wrzucony do samochodu, tak zwanej suki, i oskarżony o wznoszenie okrzyków antypaństwowych. Po prostu wracałem do domu albo w złym miejscu mieszkałem. Akurat wtedy nie brałem udziału w żadnej manifestacji. Zostałem  bezprawnie zatrzymany, bezprawnie osadzony w więzieniu i bezprawnie osadzony w wojsku.

– Pracowałem w Cukrowni Lublin i byłem członkiem komisji zakładowej – mówi Artur Kotyra. – No i trafiłem do Budowa. Przedtem nie byłem w wojsku, więc to było dla mnie duże zaskoczenie, wszystko co się tam działo. Nie znałem żadnych regulaminów, nikt mnie z tym nie zapoznał, także to był pierwszy szok. Drugi to były te nieustanne przesłuchiwania.

– Ten pobór czy branka, jak ją się czasami też nazywa, przeprowadzony jesienią 1982 roku związany był z tym, że mimo upływających miesięcy stanu wojennego podziemna Solidarność ciągle wykazywała aktywność – wyjaśnia dr Marcin Dąbrowski z Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Lublinie. –  Ciągle były organizowane manifestacje, różne  inne przedsięwzięcia i stąd akcja powołania takich ludzi do odbycia bądź trzymiesięcznych ćwiczeń wojskowych bądź – i tu była gorsza sytuacja – do odbycia dwuletniej zasadniczej służby wojskowej.

– Bicia nie było, natomiast był taki nacisk psychologiczny – kontynuuje Artur Kotyra. – Wmawiano nam, że nie wiadomo czy stąd wyjdziemy i kiedy wyjdziemy. Pytano o działalność związkową, o kolegów z pracy. Mówiono też, że z rodziną to nie wiadomo czy się zobaczymy. To było dla nas bardzo ciężkie – ja miałem dwoje małych dzieci, żona została poza Lublinem. Najtrudniejszy był strach o rodzinę. Zresztą jak przez pewien okres przebywałem w cukrowni, bo była akcja protestacyjna, to żonę przesłuchiwano i ona wtedy jeszcze była w ciąży. Powiedziano jej, że ona nie urodzi w domu i my nie będziemy mieli prawa swoich dzieci wychowywać, bo tacy ludzie jak my nie nadają się do tego, nie powinni tego robić.

– Niestety było mnóstwo prób samobójstwa. Ja wierzyłem, że uda mi się stamtąd jednak wyjść – mówi Paweł Znamierowski.

Co trzymało Pana przy nadziei?

– Trudno mi powiedzieć, po prostu wiedziałem, że muszę przytrzymać ten czas, żeby wrócić do normalnego życia i żyć dalej – dodaje Paweł Znamierowski.

Pomimo tego strachu o rodzinę wciąż pan walczył, angażował się w Solidarności. Dlaczego? Wielu by się wycofało…

– No, chcieliśmy zmieniać swoje życie na lepsze i trzeba powiedzieć, że ten czas tej radosnej Solidarności powodował to, że ludzie się poczuli tak jak ktoś kiedyś zaśpiewał „jak u siebie w domu” i chcieliśmy ten dom swój kształtować według naszych wyobrażeń – mówi Artur Kotyra.

A jak jest teraz: wybaczył Pan? Jest Pan w stanie wybaczyć? Jak to jest po latach?

No cóż, po latach jeśli chodzi o tych wszystkich, którzy, powiedzmy, nas tam jakoś prześladowali, żal mi ich po prostu. Okazało się, że to my mamy rację – mówi Artur Kotyra. – Później powstała reaktywowana Solidarność i tam też działałem do końca w zasadzie. Nasuwa się pytanie: czy warto było? No oczywiście warto było i myślę, że byłem jedną z tych wielu cegiełek, które zbudowały te przemiany – my nie byliśmy jacyś z pierwszych stron gazet…

Konferencja „Represyjne obozy wojskowe PRL” odbywa się w lubelskim oddziale IPN przy ul. Wodopojnej.

MaTo /opr. GRa

Fot. Piotr Michalski

Exit mobile version