Zastanawialiście się kiedyś jakby to było, gdyby postapokaliptyczny klimat z filmu „Mad Max” przenieść w rejony słowiańszczyzny? Skarżyski zespół Czarny Bez poszedł o krok do przodu. Oparł na tym wyobrażeniu całą swoją twórczość i w ten oto sposób wystrzelił rodzimy Folk Metal do innego wymiaru. Wymiaru, dodajmy, do którego komukolwiek, kiedykolwiek dotrzeć będzie szalenie trudno.
Na pierwszy rzut oka i ucha nic się tu nie zgadza. „Klasycznie” folkowe tytuły kawałków, dziwne, industrialne stroje muzyków, a na płycie stan zagrożenia, nuklearny wybuch, śpiew ptaków, odhumanizowane, syntetyczne dźwięki i korzenne, słowiańskie zaśpiewy. Z tych z pozoru niepasujących do siebie elementów Czarny Bez odlał swój nieskazitelny monument, który raz na zawsze odmienił oblicze rodzimego folkloru. Ostre, Rammsteinowe riffy idealnie współgrają z fabryczną perkusją i ciskającym gromy basem. Wszystko wspierają bezdusznie i robotycznie brzmiące klawisze, które od czasu do czasu starają się imitować ludowe flety, skrzypce czy dudy. Nad wszystkim góruje przenikliwy, pewny a kiedy trzeba nawet majestatyczny wokal damski, który niejednokrotnie zachwyca swoją naturalnością, ale też pewnego rodzaju eklektyzmem. Mamy tu całe spektrum wokalnych możliwości – od złowieszczych szeptów, poprzez urokliwe, folkowe harmonie, aż po pełne jadu i wściekłości krzyki. Nawet w czasach przed-apokaliptycznych trudno o lepszy wokal w Folk Metalu.
Co ważne, zespół broni się po prostu dobrymi kompozycjami. Refreny takich numerów jak „Jaryło, Jarowit, Jaruna” czy „Marzanna” wgrywają się do podręcznej pamięci na bardzo długo. Miażdżą gitarowe zagrywki w „Perunie” czy „Kołowrocie”. Ciekawych kontrastów dostarczają mrukliwe zwolnienia w utworach takich jak „Swiślina”. Stalowy posąg Czarnego Bzu mieni się wszystkimi odcieniami grafitu i błyszczy w ciemności wyjałowionej ziemi niczym Trójkąt Letni na letnim niebie.
Nie ma co ukrywać: mamy tu do czynienia z dziełem wybitnym i na swój sposób ponadczasowym, choć w bezbarwnej nawałnicy plastikowej muzyki i produkcji robionych „od linijki”, będzie ciężko zespołowi wychylić głowę z podziemia. Uparcie chcę wierzyć, że Czarny Bez wyjdzie z dusznych piwnic i ciasnych klubów i będzie w stanie zaprezentować się na dużych scenach, gdzie jest ich miejsce. Idę o zakład, że w najbliższych latach, ciężko będzie o drugi tak udany debiut. Ktoś w to wchodzi?
Audycji „Polska Płyta Tygodnia Extra” możecie posłuchać w Piątek, 25 listopada, kilka minut po godz. 21:00.
Marcin Puszka